Łączna liczba wyświetleń

sobota, 17 marca 2018

Wakacyjna przygoda, czyli "Tamte dni, tamte noce"


   O książce "Tamte dni, tamte noce" dużo się słyszało na bookstagramie. Zdania na jej temat są podzielone, jednych zachwyca, innych nie porywa. 
   Gdy tylko o niej usłyszałam, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Uwielbiam tematykę lgbt, do tego wiele osób pozytywnie się o niej wypowiadało łącznie z pewną osobą, której zdanie wiele dla mnie znaczyło, więc musiałam ją zamówić. Obawiałam się tylko, że "Call me by your name", od którego wymagałam, żeby mnie zachwyciło, nie sprosta moim wymaganiom. Na szczęście się nie rozczarowałam.


"Jedno słowo, jedno spojrzenie i byłem w niebie. Może osiągnięcie szczęścia mimo wszystko nie jest takie trudne. Wystarczy odnaleźć jego źródło w samym sobie, zamiast uzależniać się pod tym względem od innych."

   "Tamte dni, tamte noce" Andre Acimana to piękna historia o romansie między siedemnastoletnim Włochu Elio i dwudziestoczteroletnim Oliverem z Ameryki Północnej. Na początku ich relacja jest ekscentryczna - na przemian pojawia się między nimi nić przyjaźni i dystans. Kiedy w końcu pozwalają zawładnąć swoim uczuciom, przeżywają najpiękniejsze chwile swojego życia. 
   Aciman pisze pięknym, lekkim stylem, do tego przenosi czytelników do słonecznych Włoszech i pokazuje świetnie wykreowanych głównych bohaterów. 
   Elio ma dużo przemyśleń na temat życia, ludzi, świata i swoich uczuć. Nie raz miałam wrażenie, że czytam własne myśli. Aciman pokazał w swojej powieści, że prawdziwa miłość nie przemija, uczucie zostaje na zawsze.


"Nie jesteśmy skomponowani na jeden instrument - ani ja, ani ty". 

   "Call me by your name" to niezwykła powieść, jedna z tych, co na długo zostają w sercu i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Historia Olivera i Elio doprowadzała mnie na przemian do uśmiechu, łez i melancholii. Jestem pewna, że jeszcze wiele razy wrócę do tej opowieści. Stała się jedną z moich ulubionych książek już od pierwszych stron. 
   Pierwszy raz mam ochotę zachować książkę tylko dla siebie. Jestem z nią niesamowicie związana, wydaje mi się bardzo intymna.


"- Lubisz być sam? - zapytał.
- Nie. Nikt nie lubi być sam. Ale nauczyłem się z tym żyć.
 - Zawsze jesteś taki mądry?"

   Film na podstawie książki jest zachwycający. Aktorzy oddali Elio i Olivera w niemal idealny sposób. Film stał się cudowną wizją książkowego świata i bohaterów, ale i tak książkę kocham bardziej. 
"Chciałbym mieć przyjaciela, którego nie musiałbym stracić."

   Podsumowując - wiele osób ma podobne odczucia do mnie, więc może i Ty pokochasz "Call me by your name". 
   Ocena książki: 10/10
   Ilość stron: 330
   Autor: Andre Aciman
   Wydawnictwo: Poradnia K

czwartek, 15 marca 2018

Podsumowanie lutego


   W najkrótszym miesiącu roku udało mi się przeczytać osiem książek. Niestety nie każda mi się podobała.
   Pierwszą pozycją był "Most do Terabithii" Katherine Paterson. Bardzo chciałam przeczytać tą książkę, ponieważ widziałam film z Joshem Hutchersonem. Jest to cienka książka i skierowana do o wiele młodszych czytelników. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała, ale jestem już na nią za stara. 
   Następną powieścią były "Listy do utraconej" Brigid Kemmerer, którymi zachwycałam się w recenzji, którą możecie przeczytać. 
   Moją lekturą na angielski była skrócona wersja "The Island of D Moreau". I była to najgorsza lektura, jaką czytałam. Ta książka jest tak pokręcona, okropna i odpychająca, że nie wiem czym H.G.Wells się tak rozsławił.
   W lutym przeczytałam też " Ten jeden dzień" Gayle Forman. Po przeczytaniu "Zostań, jeśli kochasz", "Wróć, jeśli pamiętasz" oraz "Zawsze stanę przy tobie" spodziewałam się czegoś o wiele lepszego i niestety nieco się zawiodłam. Ale mimo wszystko myślę, że kiedyś sięgnę po kontynuację. 
    Z kolei na polski musiałam przeczytać "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza". Męczyłam się niemiłosiernie i miałam ochotę wyrzucić tą cegłę do kosza. Sienkiewicz miał niezły pomysł, który oczywiście popsuł swoim okropnym stylem pisania. 
   Korzystając z ferii, odświeżyłam sobie "Dwór Cierni i Róż", który kiedyś zrecenzuję, i, co zaskakujące, podobał mi się bardziej niż za pierwszym razem. Rhysand to moja wielka miłość. 
   Nie mogłam się powstrzymać i od razu sięgnęłam po kontynuację, czyli "Dwór Mgieł i Furii". Ta książka była świetna i było tam tak dużo Rhysa. Obecnie czytam trzecią część, ale wydaje mi się, że to właśnie druga będzie moją ulubioną.
   W zachwyt wprawiła mnie książka Leigh Bardugo "Język Cierni". To świetna pozycja, a historie zawarte na jej stronach przyprawiają o ciarki.   
   Podsumowując, jestem zadowolona z ilości przeczytanych książek, ale niestety dwie ani trochę mi się nie podobały i kolejne dwie mnie zawiodły :(.

O niesłusznej ocenie drugiego człowieka, czyli "Listy do utraconej"

   "Listy do utraconej" to moje pierwsze spotkanie z autorką Brigid Kemmerer. Książkę bardzo szybko i przyjemnie się czyta. Postacie są świetnie wykreowane, a ich losy na tyle fascynujące, że trudno odłożyć tą powieść na bok. 
   "Listy do utraconej" to opowieść o Juliet i Declanie, którzy stracili ważne dla siebie osoby. Autorka pokazuje, jak często niesprawiedliwie ocenia się innych ludzi, nie znając ich. Opowiada o stracie, zagubieniu i dawaniu drugich szans na pokazanie swojego prawdziwego ja.

"Mama zwykła mawiać, że w słowach jest zawarta część duszy autora. Czuję, że moja prawie wylewa się z kartki."

   Ta powieść to nie tylko piękna okładka, ale też cudowne wnętrze. Naprawdę warto ją przeczytać, ponieważ historia zawarta na jej stronach wzrusza i daje nam inne spojrzenie na otaczających nas ludzi i świat. 
   Książka Bridig Kemmerer zachęciła mnie do poznania jej innych powieści. Zaletami "Listów do utraconej" są przede wszystkim dobrze wykreowane główne postacie, ciekawa relacja między nimi i przystępny język.
   W tej książce nie znajdziecie namiętnej relacji między postaciami. Jest napięcie, wiadomo, że coś do siebie czują, ale pierwszy pocałunek pojawia się na samym końcu.
   Ocena książki: 10/10
   Ilość stron: 410
   Autor: Brigid Kemmerer
   Wydawnictwo: YA!